Górnicza Izba Przemysłowo Handlowa

Polish Mining Chamber of Industry and Commerce

Biuletyn Górniczy Nr 9 - 10 (195 - 196) Wrzesień - Październik 2011 r.



Pakiet kłamstw zwany energetyczno-klimatycznym (BG 9-10 2011)

A może pora na "oburzenie się"?

Świat wreszcie zareagował na nieudolność polityków i bezkarność banków, których chora chciwość doprowadza do coraz większych zagrożeń dla finansów i gospodarki światowej.

W Polsce – jak na razie – spokój. Mieliśmy wprawdzie pierwsze wyjście OBURZONYCH w Warszawie, ale społeczeństwo jeszcze nie ma świadomości, że mamy o jeden powodów więcej do „oburzania się”, a jest nim pakiet energetyczno-klimatyczny, szczególnie niszczycielski dla polskiej gospodarki.

Półprawdy polityków

Główny wyborczy spot partii rządzącej był rodzajem występu „trzech tenorów”, którzy twierdzili, że tylko oni zapewnią Polsce 300 mld zł z unijnej kasy. Jak każda reklama i ta była tylko półprawdą, bo do pełnego obrazu brakowało drugiej strony bilansu, czyli setek miliardów, które UE zgarnie z Polski z opłat za emisję CO2 (szacowanych na 100 mld zł do 2020) roku oraz ile zarobią na nas zachodnie firmy projektowe i wykonawcze, które mają nas uszczęśliwić budową elektrowni jądrowej (szacunkowy koszt określono na poziomie 100 mld zł). Jeśli dodać do tego inne daniny na rzecz UE oraz wkład własny naszego państwa do unijnego budżetu, bilans może okazać się zupełnie inny.

Oczywiście większość obywateli jeszcze nie ma świadomości jaki pasztet przygotowali nam politycy i mam nadzieję, że nie obudzimy się za późno. Aby jednak nie doszło do spełnienia się czarnego scenariusza proponuję uważne patrzenie na to, co nasi politycy robią w sprawie uwolnienia nas z absurdalnych pomysłów unijnych lobbystów energetyki jądrowej i własnych przemysłów OZE.

Stawką są miliardy EURO

W ocenie prawników Komisja Europejska balansuje na granicy prawa, gdyż jako organ władzy wykonawczej przejmuje uprawnienia organu prawodawczego; minister środowiska, prof. Andrzej Kraszewski stwierdził przed wyborami wręcz, że przekroczyła ona uprawnienia przy tworzeniu zasad formowania wskaźników emisyjności, zwanych benchmarkami, co było podstawą wniesienia przez Polskę skargi do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.

Tyle, że procedowanie w ETS trwa około 2 lat, a uprawnienia do bezpłatnych emisji CO2 będą potrzebne naszej gospodarce już w 2013 roku.

Czy ktoś zastanawia się nad klinczem, który może powstać w wyniku odrzucenia naszego wniosku derogacyjnego przez KE, po którym wyrok ETS, nawet pozytywny dla Polski, może być wart tyle ile papier, na którym został zapisany? Czy mamy świadomość, że Komisja Europejska musi zatwierdzić zmiany wynikające z wyroku ETS, czyli wielkości przyznanych bezpłatnych uprawnień? Czy naprawdę musimy tańczyć w tym chocholim tańcu zafundowanym nam przez demagogów forsujących tak naprawdę jedynie swoje własne interesy, czyli interesy energetyki jądrowej i producentów technologii OZE?

Obydwa te przemysły stoją w obliczu poważnych problemów, bo po katastrofie w Fukushimie nikt przytomny nie zainwestuje prywatnych środków w elektrownię jądrową, a budowanie za pieniądze podatników (zwane państwowymi) też staje się coraz trudniejsze.

Podobne problemy ma europejski przemysł technologii OZE, solidnie dotowany i „przeskoczony” z tego powodu przez konkurencję chińską, która zalewa europejskie rynki produktami o połowę tańszymi.

Dlatego zasadne staje się pytanie; czy Polska ma łożyć na utrzymanie tych dwu przemysłów w UE?

Derogacje: przyznają – nie przyznają?

We wniosku derogacyjnym, który złożony został w Brukseli tuż przed 30 września, Polska wystąpiła o przyznanie naszym podmiotom gospodarczym, głównie energetyce, 405,5 mln bezpłatnych uprawnień do emisji, co odpowiada 405,5 mln ton CO2 - w okresie od 2013 do 2020 roku. Integralną częścią tego wniosku jest Krajowy Plan Inwestycyjny, w którym Polska zobowiązuje się do realizacji określonego pakietu inwestycji, głównie w sektorze energetycznym (ale nie tylko). Lista podmiotów objętych wnioskiem derogacyjnym zawiera prawdopodobnie 10 pozycji, ale została ona utajniona (wcześniejsze doniesienia mówiły o 1000 przedsiębiorstw zainteresowanych derogacjami).

Koszt inwestycji zaplanowanych w zamian za otrzymane uprawnienia do bezpłatnej emisji CO2 zamyka się kwotą 7,5 mld euro. Ich efektem rzeczowym maja być nowe moce produkcyjne energetyki konwencjonalnej na poziomie ponad 9,1 tys. MW.

Nasz wniosek proponuje również łagodną ścieżkę zmniejszania uprawnień do bezpłatnych emisji dla energetyki: w roku 2013 - około 77,9 mln ton , w 2016 roku - około 60,2 mln ton, a w ostatnim - 2019 roku - około 32,3 mln ton CO2.

W tym miejscu trzeba jednak dopowiedzieć, że wszystkie limity derogacyjne (które jak na razie są tylko naszym życzeniem) realizują od 45 do 53 procent zapotrzebowania energetyki, a to oznacza, że resztę uprawnień do emisji CO2, zakłady energetyczne będą musiały po prostu kupić. Tylko Polska Grupa Energetyczna szacuje, że w 2013 roku, za prawa do emisji CO2, może wydać o 1 mld zł więcej, niż przewidywano (w 2011 r. PGE na zakup uprawnień przeznaczy ok. 300 mln zł).

Instytut Kwiatkowskiego ocenia, że z powodu opłat za prawa do emisji CO2, energia elektryczna zdrożeje w roku 2013 z obecnych 195 zł do 340 zł za MWh. Są to wprawdzie szacunki, bo dzięki ostatniej przecenie uprawnień podwyżki mogą być jednak mniejsze, niemniej jest to prognoza na pierwszy rok obowiązywania nowych regulacji, a w każdym następnym cena energii będzie ciągle rosła.

Unia trzeźwieje

Na początku października pojawiły się jednak pierwsze pęknięcia na dogmatycznym betonie UE w sprawie celów redukcji emisji CO2.

Przecierałam oczy, gdy czytałam słowa pani Connie Hedegaard, komisarz ds. klimatu, która w przeddzień spotkania ministrów środowiska UE w Luksemburgu stwierdziła: -Jeśli tylko Europa zobowiąże się do przedłużenia Protokołu z Kioto, nie będzie to sukcesem konferencji klimatycznej w Durbanie.

Czy ktoś jeszcze wierzy w ten sukces? Oczywiście oprócz kilkunastu tysięcy „wycieczkowiczów” wędrujących co roku na konferencje klimatyczne organizowane w różnych ciekawych miejscach świata?

Pani komisarz zauważyła też (nareszcie), że Europa odpowiada jedynie za 11 proc. światowej emisji CO2 (czyli mniej niż twierdzono do tej pory)), a do największych „producentów” tego gazu należą USA, Chiny, Rosja, Indie i Japonia, które od lat mówią: NIE, bo zobowiązania redukcyjne zagrażają rozwojowi gospodarki.

Oczywiście to frustrujące dla nas wszystkich w Europie, że proces negocjacji jest tak wolny. Niektóre raporty pokazują, że jest pewien postęp, jednak nie powinniśmy się oszukiwać, Durban będzie bardzo skomplikowany. Jedyną rzeczą, która może uczynić sukces z Durbanu, jest osiągnięcie nowego postępu, który rzeczywiście obniży globalne emisje CO2. Potrzebujemy zaangażowania i zobowiązania pozostałych 89 procent.

Czy ktokolwiek z obserwatorów porażek ostatnich dwu Konferencji Klimatycznych ONZ ma jeszcze złudzenia „w sprawie zaangażowania i zobowiązania pozostałych 89 procent”? Czy nie nastał już czas najwyższy, aby zaoszczędzić podatnikom wszystkich krajów świata tej bezsensownej (i kosztownej) krzątaniny kilkudziesięciu tysięcy urzędników i działaczy organizacji proekologicznych, od kilkunastu lat zajmujących się sprawą, która jest przejawem arogancji człowieka XX wieku, próbującego wmówić ludzkości, że nasze działania mogą mieć wpływa na globalny klimat?

Czy ministrowie środowiska 27 państw UE, którzy spotkali się w Luksemburgu, aby uzgodnić wspólne stanowisko na 17. Konferencję Klimatyczną ONZ w Durbanie (RPA) mogą cokolwiek postanowić oprócz pustych wezwań i deklaracji, skoro już na początku czerwca wiadomo było, że nie ma szans na „post-Kioto”? Ogłosiła to Christiana Figueres, szefowa sekretariatu ONZ ds. klimatycznych, tuż przed czerwcowym spotkaniem klimatycznym Bonn.

 

Gry i zabawy urzędników

Eksperci wątpią, by w Durbanie doszło w do jakiegokolwiek wiążącego porozumienia, ale nic to, ministrowie środowiska UE i tak kilka miesięcy później, czyli w październiku, pojawiają się w Luksemburgu, aby „uzgodnić stanowisko”… Oczywiście w sprawie beznadziejnej, gdyż w tejże czerwcowej wypowiedzi głównej negocjatorki ONZ w sprawie zmian klimatycznych, padło stwierdzenie następujące: Nawet, jeśli uzgodnimy tekst prawny, to będzie on wymagał poprawek do Protokołu z Kioto i późniejszej ratyfikacji, więc zakładamy, że nie będzie na to czasu między konferencją w Durbanie a końcem 2012 r.

Dla porządku przypomnę, że Protokół z Kioto, narzucił limity emisji gazów cieplarnianych w latach 2008-12, a doroczne Konferencje Klimatyczne ONZ miały doprowadzić do przyjęcia bardziej radykalnych celów redukcyjnych na następne lata.

Wszyscy wiedzą, że zarówno USA jak i Chiny, odpowiedzialne za 41 proc. światowej emisji CO2 nie podjęły żadnych zobowiązań redukcyjnych i nawet ich nie planują, zwłaszcza w obliczu kryzysu światowego, natomiast w działaniach UE, szczególnie od czasu podpisania pakietu energetyczno - klimatycznego w grudniu 2008 roku, trudno doszukać się czegoś więcej niż dogmatycznego zabetonowania i jawnego lekceważenia racjonalnych argumentów przeciwników irracjonalnych działań UE, zmierzających - ponoć - do redukcji CO2.

Tym większe uznanie należy się pani komisarz za racjonalizm i trzeźwość jej oceny sytuacji, a także za fakt, że nareszcie usłyszeliśmy w tej kwestii „ludzki głos” z ust polityka…Trudno nie zgodzić się z panią komisarz, gdy mówi: Jaki jest sens podtrzymywania czegoś przy życiu, jeśli nikt potem za tym nie podąża?

Jest to wprawdzie konstatacja mocno spóźniona, ale na szczęście - powrót do świata realiów z krainy utopijnych pomysłów na zarządzanie globalnym klimatem.

Jeszcze jedna jaskółka

Zgadzam się z każdym słowem pani komisarz, tym bardziej, że nie był to jedyny przejaw jej racjonalizmu w ostatnim czasie, gdyż w piątek, 7 października przedstawiła swoje stanowisku w drugiej, żywotnej dla naszego kraju sprawie, jaką jest eksploatacja gazu łupkowego.

Otóż pani komisarz Connie Hedegaard oświadczyła, że nie jest skłonna popierać moratorium w sprawie gazu łupkowego na podstawie tego, co do tej pory słyszała. Myślę, że nie możemy na tak wczesnym etapie powiedzieć NIE pewnym technologiom. Musimy zadbać, by w miarę rozwoju technologii i rozpoznania niuansów zastosowania tej technologii w Europie, być gotowi z europejską legislacją. I będziemy gotowi- stwierdziła.

Jeśli ktoś sądzi, że przeceniam oba oświadczenia pani komisarz, to przypomnę, że jej wypowiedzi dotyczą – po pierwsze – całej naszej gospodarki, zagrożonej od 2013 roku radykalną podwyżką cen energii elektrycznej na skutek opłat za emisję CO2 oraz strategicznego paliwa jakim jest gaz łupkowy.

Kto jeszcze nie wie, ten powinien dobrze zapisać sobie w pamięci, że według amerykańskiej Agencja ds. Energii (EIA) Polska ma 5,3 bln m sześc. możliwego do eksploatacji gazu łupkowego, czyli najwięcej ze wszystkich państw europejskich. Raport przedstawiony w kwietniu br. ujawnił wyniki badań w 32 krajach. Jeśli prognozy okażą się prawdziwe wystarczy nam tego paliwa na 300 lat…

Mamy więc pierwsze słowa europejskiego polityka świadczące o trzeźwieniu i powrocie do racjonalnych ocen sytuacji gospodarczej świata, no i dostrzeżeniu kryzysu. W Polsce mamy za sobą wybory, a przed nami - resztki nadziei, że politycy zajmą się tym, co powierzyło im społeczeństwo, czyli sprawami żywotnie ważnymi dla naszego kraju. Jeśli zawiodą w tej fundamentalnej dla naszego bytu sprawie – pozostanie nam po prostu OBURZYĆ SIĘ. W pierwszej kolejności na Śląsku, gdyż tutaj „redukcyjne” uderzenie pakietu grozi zapaścią całej gospodarki regionu i ogromnym bezrobociem.

Eugenia Plucik

Menu




Newsletter


Biuletyn górniczy

Bieżący numer

img12

Górniczy Sukces Roku

View more
img12

Szkoła Zamówień Publicznych

View more
img12

Biuletyn Górniczy

View more


Partnerzy