Belgia, Holandia, Francja a nawet Niemcy – tam ceny prądu są niższe niż w Polsce. Ale poza tym, nie mamy na co narzekać. Tak przynajmniej przekonują nas politycy. Patrząc na mapę Europy i stawki, jakie trzeba zapłacić za megawatogodzinę, Polska wciąż nie powinna mieć powodów do zmartwień. Jest jedno „ale” . Ceny wzrosły w Polsce drastycznie. A te kraje, które postawiły na OZE jak Hiszpania, dziś mogą spać spokojnie.
Tyle teoria. Praktyka jest jednak taka, że Polacy płacąc obecnie około 130 Euro za MWh, przy swojej przeciętnej pensji nie mogą się równać ani z Niemcami – gdzie cena jednej kilowatogodziny wynosi 121 Euro, ani nawet z Francją, gdzie cena dobiła do 110 Euro – to dane z 26 października tego roku podawane przez portal EnergyinEu.
Rok temu ceny na polskiej giełdzie były najwyższe w Europie. To się jednak zmieniło. Jesteśmy obecnie średniakiem. Problem w tym, że cena jaką musi zapłacić Kowalski albo przedsiębiorca mocno ogranicza nasze możliwości, zwłaszcza jeśli mamy konkurować na rynku z innymi przedsiębiorcami. Co nie mniej ważne – ceny energii skutecznie napędzają inflację w Polsce.
Dlaczego jest tak drogo?
Nie tylko z powodu wojny Rosji z Ukrainą. Przede wszystkim z powodu cen emisji CO2. Polskie elektrownie przez ostatnie lata mało inwestowały w OZE. Wciąż opieramy nasze moce na węglu. Brunatnym i kamiennym.
I wciąż polskie elektrownie muszą płacić olbrzymie kwoty za uprawnienia do emisji dwutlenku węgla.
1 megawatogodzina to mniej więcej jedna tona dwutlenku węgla wyemitowana do atmosfery. Jeśli spojrzeć na to, ile koncerny energetyczne muszą płacić za uprawnienia do emisji CO2 – obecnie ponad 65 Euro za tonę, już widać, że prąd w Polsce tani być nie może.
I nie będzie. Unia Europejska, mimo zawirowań na rynku gazu i surowców, nie zmienia swojej polityki klimatycznej. Rząd mimo, że zarabia na sprzedaży praw do emisji CO2, wciąż za mało stymuluje inwestycje w OZE.
Na dodatek, ceny węgla poszybowały do nie notowanych od lat wartości. Efekt? Koncerny energetyczne, które dzięki długoterminowym umowom nie płacą jeszcze za węgiel tak dużo, jakby mogły, muszą dopłacać sporo z tytułu emisji CO2. Wytworzenie prądu z węgla kosztuje dziś coraz więcej.
Co prawda chcemy budować elektrownie atomowe, ale to wciąż odległa perspektywa. Z kolei małe elektrownie atomowe, w które chcą inwestować m.in. KGHM czy PKN Orlen będą służyć przede wszystkim samym koncernom.
Polska ma i tak szczęście, bo nasze elektrownie węgiel zamawiały i kupowały po znacznie niższych cenach, niż wynika to z obecnych notowań na rynku. Branża nie płaci za tonę węgla 3 tys. złotych, lecz kilkaset złotych. To zasadnicza różnica.
Kłopot w Polsce zacznie się wtedy, gdy zabraknie węgla. Naszego krajowego i tego, który jesteśmy w stanie zaimportować.
To dlatego premier Mateusz Morawiecki zachęca do oszczędności gospodarstwa domowe, i dlatego nakazuje administracji i samorządom ograniczenie zużycia prądu o 10 procent.
Bez tych poświęceń, w Polsce zabraknie prądu. Znów w ostatnich miesiącach staliśmy się importerem energii netto.
Ratunkiem może być już wspomniane OZE. Z miesiąca na miesiąc rośnie udział prądu w naszych gniazdkach właśnie z OZE. Nie, nie zainwestowaliśmy tak szybko i tak dużo w OZE.
Zaczęło mocniej wiać! Dosłownie.
Jesień i zima w Polsce mimo zawirowań powinny być, mimo wszystko, w miarę spokojne. Odbiorcę domowego będą ratować przed drastycznym wzrostem cen prądu wprowadzone przez rząd rozwiązania. To nie oznacza, że będzie tanio i że cena prądu nie wzrośnie. Nie oznacza to też, że nie odbije się to na naszych portfelach.
Oznacza jednak, że przetrwamy najbliższe miesiące. Choć mniej będziemy świecić. I może też częściej korzystać ze świec.
Jarosław Adamski
Górnicza Izba Przemysłowo - Handlowa
ul. Kościuszki 30; 40-048 Katowice
Tel. 32-757-32-39, 32-757-32-52,
32-251-35-59
e-mail: biuro@giph.com.pl