Analitycy przewidują, że produkcja przemysłowa państw azjatyckich będzie kształtować zapotrzebowanie na import węgla i tym samym wyznaczać jego ceny na światowych rynkach.
Podstawy podstaw dla każdego studenta Akademii Górniczo-Hutniczej – węgiel koksujący to surowiec służący do uzyskania za pomocą wygrzewania w piecu koksowniczym koksu, paliwa, które dalej wykorzystywane jest przede wszystkim w wytopie stali w wielkich piecach hutniczych.
W łańcuchu logistyczno-produkcyjnym w układzie węgiel-koks-stal nie ma jednak nigdzie zależności pomiędzy ilością zgromadzonego surowca a posiadaniem stalowych nerwów, a te ostatnio były potrzebne wszystkim, którzy na fali dynamicznych wzrostów cen w drugiej połowie ub.r. zgromadzili duże ilości węgla do dalszej odsprzedaży i którzy na pewno przeżyli szok, kiedy na przełomie stycznia i lutego zobaczyli potężne załamanie się indeksów w głównych portach morskich.
Od teraz powoli w dół
Zacznijmy jednak od prognozy długoterminowej, ponieważ początek roku to zawsze dobry moment na podjęcie próby oceny perspektyw branży i kierunków jej rozwoju (w przypadku prostego modelu biznesowego w górnictwie i węglu zazwyczaj chodzi wprost o kierunek geograficzny). W styczniu australijski Macquarie Bank przedstawił efekt swoich analiz, z których wynika, że tylko do końca pierwszego kwartału tego roku możemy spodziewać się najwyższych poziomów cen w kontraktach długoterminowych na lata 2018 i 2019, z cenami wyższymi od 10 do nawet 45 proc. od obecnych. To jednak będzie szczyt możliwości rynku i w następnych kwartałach możemy spodziewać się drobnych spadków. Poziom cen węgla koksującego będzie silnie powiązany z cenami stali i rud żelaza, a te z kolei pomimo spowolnienia w sektorze budownictwa mieszkalnego w Chinach osiągały dobre wyniki z powodu ich deficytu na rynkach krajów rozwiniętych.
Analitycy banku Macquarie przewidują, że w stosunku do cen z czwartego kwartału 2017 r. (203 dolary za tonę), tylko w pierwszym kwartale indeks dla węgla koksującego typu 35 (hard) podskoczy jeszcze do poziomu 230 dolarów za tonę, żeby później konsekwentnie spadać. Ostro w dół do 180 dolarów w drugim kwartale, nieznacznie do 175 dolarów w trzecim i znowu dużym krokiem do 150 dolarów w czwartym kwartale bieżącego roku (analiza nie uwzględnia zdarzeń losowych takich jak powodzie czy pożary, które w poprzednich latach potrafiły wywrócić wskaźniki cen do góry nogami). Jeśli chodzi o węgiel energetyczny, Macquarie Bank prognozuje, że na początku roku ceny spot w eksporcie z Australii jeszcze wzrosną o ok. 10 dolarów za tonę, a w kolejnych okresach będą już tylko spadać o mniej więcej 5 dolarów z kwartału na kwartał. W perspektywie lat 2020–2022 spodziewany jest spadek w granicach 26–28 proc. względem 2017 r., ale dopiero po mocnym roku 2018.
Bank Światowy bez entuzjazmu
Nieco mniej optymistyczne, a zarazem bliższe prognozom jeszcze sprzed dwóch lat są przewidywania Banku Światowego, który uważa, że rok 2017 był szczytowym, jeśli chodzi o poziomy cen, a sam skok w poprzednich dwóch latach uważa raczej za incydentalny na osi czasu. Zdaniem analityków BŚ, już w 2018 r. ceny australijskiego węgla w eksporcie spadną do 70 dolarów za tonę i do 60 dolarów w roku kolejnym, żeby następnie utrzymywać się w granicach 55–60 dolarów za tonę w latach 2020–2030. Nieco mniej drastyczny spadek zakłada Międzynarodowy Fundusz Walutowy, którego zdaniem poziomy cen w latach 2018–2022 będą stopniowo topnieć z 78 do 71 dolarów za tonę. Wszystkie prognozy odnoszą się przy tym do ogólnych tendencji i tzw. megatrendów, a nie uwzględniają zdarzeń losowych i okresowej koniunktury, co akurat w tym drugim przypadku może być sporym błędem, z uwagi na skracający się czas pomiędzy hossą i bessą na rynkach surowców w XXI wieku.
Jak przyznał niedawno dyrektor działu badań światowych cen węgla energetycznego w Wood Mackenzie Andy Roberts, jego zespół spodziewał się wzrostów cen węgla w 2017 r., ale wszyscy byli zaskoczeni tym, jak znaczny był to wzrost, a nie- doszacowanie wzięło się głównie z wyższego niż oczekiwany popytu na węgiel z importu w Chinach. Podobnie zdumiony był Edward Gardner, analityk FocusEconomics, który (podobnie jak większość analityków na początku ub.r.) oczekiwał raczej ustabilizowania się cen z tendencją lekko spadkową w perspektywie do końca 2017 r., głównie z uwagi na zniesienie limitu produkcyjnego w kopalniach chińskich, tymczasem spadek produkcji światowej i trudności logistyczno-transportowe spowodowały szybki wzrost cen. Próbując przewidywać średnioterminowo, co będzie się działo w roku bieżącym, obaj analitycy odwołują się do produkcji azjatyckiej, która ma wyznaczyć zapotrzebowanie na import i tym samym ceny na świecie.
W Polsce opał znowu zdrożeje
Przechodząc już do krajowego podwórka, ciężko jednoznacznie ocenić, w którym kierunku zmierzać będą ceny polskiego węgla. Z jednej strony raczej nie zaliczą już znaczących wzrostów, ponieważ produkcja ma szansę nieco wzrosnąć po ubiegłorocznych problemach (będących konsekwencją lat zaniedbań inwestycyjnych), być może na tyle, aby rynek mógł to poważnie odczuć. Dodatkowo, nauczeni doświadczeniem ubiegłych dwóch lat odbiorcy z sektora przemysłowego prawdopodobnie w tym roku w jeszcze większej liczbie postawią na import miałów (głównie rosyjskich, które powinny być bardziej dostępne niż przed rokiem), co jeszcze bardziej obniży konkurencyjność węgla krajowego i tym samym jego ceny. Z drugiej strony, niestety, zanosi się na to, że w tym roku znowu dojdzie do problemów z kolejowym transportem węgla, któ- re raczej będą się nasilać. Ogólna niedostępność paliwa może więc być głównym czynnikiem windującym ceny.
Najbardziej dynamicznie sytuacja będzie się jednak rozwijać w branży węgla opałowego dla sektora komunalno-bytowego. Obiecywane od początku 2017 r. nowe normy dla paliw stałych, które mają zacząć obowiązywać od przyszłego sezonu grzewczego oraz już obowiązujące normy dla wprowadzanych do sprzedaży kotłów, wymuszą na handlarzach zapotrzebowanie na większe ilości grubego węgla z importu, którego w konkretnych klasach w dużych ilościach nie będzie w stanie na rynek dostarczyć śląskie górnictwo. Jednocześnie, z obawy o degradację węgla leżącego przez całą wiosnę na składach, znakomita większość sprzedawców zacznie uzupełniać swoje zapasy na chwilę przed wakacjami, najpewniej w okolicach maja i czerwca, co znowu przełoży się na deficyt węglarek do realizacji wszystkich kontraktów, a droższy transport samochodowy odbije się jesienią po kieszeniach odbiorców detalicznych.
Listopad był miesiącem najwyższych poziomów cen w 2016 r., dlatego kiedy rok później indeksy węgla w portach ARA kilkukrotnie przebiły poziom 95 dolarów za tonę, a następnie w ostatnich dniach miesiąca zaczęły spadać, wszyscy byli przekonani, że nadchodzi tzw. korekta. Nic bardziej mylnego, grudzień bowiem pokazał, że może być jeszcze lepiej – ceny na stałe zagościły tuż pod magiczną linią 100 dolarów za tonę, a na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia zaczęły nawet nieśmiało ją przekraczać (co stanowiło wzrost względem początku miesiąca o prawie 10 dolarów). Wysoki poziom cen w zachodniej Europie spowodowany był głównie droższym frachtem, wynikającym z ograniczonej dostępności statków (podobnie jak w Polsce z węglarkami). Transport węgla największymi masowcami typu capesize na trasie z Kolumbii do portów w Holandii i Belgii był najdroższy od blisko czterech lat.
Francuski deficyt
Do tego doszły jeszcze ogólne problemy z podażą samego surowca, który był wyjątkowo potrzebny na południu Europy, gdzie pogoda nie sprzyjała „ciepłolubom”, a słupek rtęci na termometrze spadł poniżej średniej sezonowej. Jako że Francja jest jednym z niewielu państw na świecie, gdzie ogrzewanie elektryczne jest rozwinięte na taką skalę (aż 30 proc. mieszkań korzysta z takich pieców; jest to głównie zasługa działań EDF, które chce gdzieś skierować swoją dużą nadprodukcję prądu z elektrowni jądrowych), wahania temperatury napędzają tam znacznie zużycie energii. Tym razem francuski system energetyczny zmagał się jednak z deficytem z powodu licznych wyłączeń kolejnych elektrowni atomowych oraz ponownym przesunięciem terminu uruchomienia nowych reaktorów. W tej sytuacji Francuzi byli zmuszeni ratować się importem prądu z sąsiedniej Hiszpanii, gdzie na tę okoliczność produkcja energii z węgla wzrosła o 10 proc. względem analogicznego okresu ub.r.
Styczeń dla cen węgla oznaczał stabilizację w granicach 94–96 dolarów za tonę, przynajmniej do ostatniego weekendu. Chociaż z powodu dużej liczby dni cichych Niemcy w ostatnich dwóch latach doświadczały ogólnego spadku produkcji prądu z wiatru (mimo przyrostu mocy za- instalowanej), to jednak w styczniu zazwyczaj mocno wieje i to właśnie przełożyło na wzrost generacji energii elektrycznej z farm wiatrowych i tym samym spadku zapotrzebowania na węgiel, a w konsekwencji braku dalszych wzrostów cen. Przełom stycznia i lutego mógł jednak wywołać panikę wśród traderów, którzy śledzili w napięciu nagłe załamanie się cen. Indeks ARA zanurkował tak nisko, jak nie widziano go od sierpnia ub.r., do 83 dolarów za tonę. Tradycyjnie spadek cen ożywił rynek (wzrost handlu derywatami o 55 proc. mdm), na Bałtyku pojawiło się dwa razy więcej statków z rosyjskim węglem niż w poprzednich tygodniach, ceny zaś zaczęły szybko odrabiać straty.
Południowoafrykański rynek w chaosie
Początek grudnia przyniósł niemałe zamieszanie na wewnętrznym rynku w Republice Południowej Afryki, gdzie rosnące zapotrzebowanie krajowych odbiorców (głównie energetycznego Eskomu i dużych odbiorców przemysłowych) musiało konkurować z dobrymi cenami w eksporcie, głównie do Indii (gdzie zakaz spalania koksu naftowego w ramach walki ze smogiem wymusił wzrost importu węgla). Zamykając ub.r. kopalnie w RPA i port w Richards Bay miały jednak powody do zadowolenia. Pomimo niesprzyjających warunków pogodowych, fali strajków oraz wielokrotnym zamknięciom portów (38 dni, w porównaniu do 29 dni w poprzednim roku), 2017 r. był rekordowym rokiem pod względem wyeksportowanego wolumenu, który sięgnął 76,5 mln ton. Przez większość grudnia ceny węgla południowoafrykańskiego nie tylko były silnie skorelowane z indeksami z portów zachodnioeuropejskich, ale wręcz się z nimi pokrywały, kilkukrotnie się przecinając.
W styczniu na wzrost indeksu RB duży wpływ miał popyt ze strony odbiorców z Półwyspu Indochińskiego. Chiny wprawdzie nie były w tamtym okresie zainteresowane importem z tego kierunku, ale na pozostałych rynkach paliwo z RPA skutecznie konkurowało z węglem australijskim (nie tylko w standardowych parametrach 6000 kcal, ale głównie tych niższych). W połowie stycznia wskaźniki cen dla ARA i RB zaczęły się jednak rozjeżdżać. Węgiel importowany do Europy już taniał, podczas gdy węgiel przeznaczony na eksport z portu Richards Bay zaczął tanieć dopiero dwa tygodnie później, wcześniej przekraczając granicę 100 dolarów za tonę. Pomimo że od początku stycznia cena węgla RPA była wyższa od tego w Europie, ostatecznie spadła w połowie lutego dwa dolary poniżej najniższego poziomu cen ARA. Podobnie jak w Europie, ceny węgla południowoafrykańskiego już zaczynają odrabiać straty i gonić węgiel sprowadzany do holenderskich i belgijskich portów.
Na Pacyfiku popyt rośnie
Australijski węgiel energetyczny w eksporcie, grudzień rozpoczął z ceną 96 dolarów za tonę i ponad dwukrotnie wyższą ceną za węgiel koksujący. Wysoki popyt ze strony odbiorców chińskich i koreańskich, przy ograniczonej podaży konkurencyjnego węgla z Indonezji sprawił, że surowiec z Australii zyskiwał na wartości i zamknął rok z ceną blisko 104 dolarów za tonę. Styczeń przyniósł dalsze wzrosty, a głównym czynnikiem było wzmożone zapotrzebowanie z Chin, gdzie wszyscy odbiorcy zabezpieczają zapasy paliwa tuż przed chińskim Nowym Rokiem obchodzonym w lutym, który wiąże się z największą zorganizowaną i cykliczną migracją ludności na świecie. A to przynosi przy okazji częściowy paraliż biznesu oraz instytucji. Na koniec stycznia węgiel eksportowany z portu w Newcastle kosztował już 107 dolarów za tonę, czyli ponad 25 dolarów więcej względem ceny sprzed roku, tymczasem węgiel koksujący dawno przebił barierę 250 dolarów za tonę.
Największy eksporter węgla na świecie – Indonezja – która jakiś czas temu wygryzła Australię z tego miejsca, pomimo spadków w ostatnich latach zanotowała w 2017 r. skok eksportu o 30 mln ton, a w związku z planami Ministerstwa Energii i Zasobów Mineralnych o zwiększeniu eksportu o 2 proc. w 2018 r. (przy spadku produkcji i krajowego zużycia) prawdopodobnie utrzyma miejsce na najwyższym stopniu podium. Podobnie jak w Australii, tutaj również odnotowano wzrosty cen, m.in. z powodu ograniczonej podaży wywołanej intensywnymi deszczami monsunowymi na Kalimantanie, gdzie znajdują się dwa z trzech najważniejszych indonezyjskich złóż węgla. Przy wysokim popycie ze strony odbiorców w Azji Południowo- Wschodniej, w tym Wietnamu i Tajlandii ceny musiały znacząco wzrosnąć i to do tego stopnia, że ceny węgla o kaloryczności 5000 kcal były w tym okresie najwyższe od ponad roku, a handlowano głównie węglem znacznie niższych gatunków.
W Chinach tymczasem w końców- ce roku spadał przywóz węgla z zagranicy, który już w listopadzie był niższy od październikowego, co było konsekwencją wprowadzonego wcześniej (najpierw w lipcu, później we wrześniu) przez Agencję ds. Planowania Gospodarczego ograniczenia importowego nałożonego na część portów oraz nałożonych również przez władze limitów produkcji w sektorach stosujących węgiel jako paliwo. Obawiając się kryzysu w sektorze ciepłowniczym (w styczniu faktycznie przyszły ogromne śnieżyce), już na początku grudnia zakaz importu został zniesiony. Chcąc nie dopuścić do kolejnego zalewu rynku węglem z Australii i Indonezji, Agencja próbowała wymusić na lokalnych producentach obniżkę cen o 2–3 proc., jednak ci, mając już zakontraktowane ceny na okres najbardziej dokuczliwej zimy nie zgodzili się na takie rozwiązanie, co więcej zaczęli wysuwać żądania przywrócenia limitów importowych tuż po zakończeniu lutowych obchodów Nowego Roku.
Dawid Salamądry
Założyciel serwisu polishcoaldaily.com
Górnicza Izba Przemysłowo - Handlowa
ul. Kościuszki 30; 40-048 Katowice
Tel. 32-757-32-39, 32-757-32-52,
32-251-35-59
e-mail: biuro@giph.com.pl