Stanowisko Niemiec w sprawie węgla nie może być obojętne dla władz Unii, w której niemal trzecia część elektryczności wytwarzana jest konwencjonalnie z węgla.
Czy po latach prawdziwej histerii w polityce ochrony klimatu, rugowania paliw kopalnych i dotowania OZE Europa trzeźwieje w kryzysie i przeprasza się z węglem? Pewność w tej mierze byłaby jeszcze przedwczesna, jednak sygnały płynące z Unii Europejskiej świadczą niezbicie, że z dyskusji nad przyszłością paliw węglowych zdjęto już w każdym razie odium herezji.
Rynki węgla na świecie i kontynencie nigdy w istocie nie miały wątpliwości, że przyszłość – w wyobrażalnej perspektywie kilkudziesięciu lat – należy do paliw kopalnych z węglem na czele z powodu najniższej ceny, rozpowszechnienia złóż i ich największej porównywalnej obfitości na planecie (niewielka Europa posiada pod ziemią największe na świecie rezerwy złóż tego paliwa, które przy obecnym tempie udostępniania, eksploatacji i zużycia wystarczyłyby na mniej więcej… ćwierć tysiąca lat).
Miarodajnie prognozę taką potwierdzały wielokrotnie coroczne raporty paryskiej Międzynarodowej Agencji Energetycznej ONZ, która analizuje ze szczegółami, na podstawie wiarygodnych danych, dynamikę podaży, popytu i konsumpcji energii w skali globu, kontynentów, regionów i poszczególnych krajów. Udział węgla w miksie monstrualnie rośnie dzięki rozwijającym się gospodarkom Azji (same tylko Chiny spalają połowę wydobytego na świecie węgla a począwszy od 2019 r. jego ilość na rynkach wyniesie już ponad 9 mld t rocznie). W prognozach sprzed roku szefowa MAE ujęła te obserwacje w lakonicznym skrócie: „Czy się to komu podoba, czy nie, węgiel jeszcze na długo pozostanie w grze numerem 1”. Po dwunastu miesiącach, w aktualnym średnioterminowym raporcie za 2014 r. roczny przyrost popytu na węgiel szacuje się na 2,1 proc. a Maria van der Hoeven, dyrektor wykonawcza MAE potwierdza:
- Słyszeliśmy o wielu strategiach i obietnicach ograniczania zmian klimatycznych, ale przez następne pięć lat wzrostu popytu na węgiel zatrzymać im się nie uda – komentowała, przyznając, że nie da się zaprzeczyć wkładowi węgla w bezpieczeństwo energetyczne i zapewnienie dostępu do energii na świecie.
W dyskusji nad węglem, która tradycyjnie koncentruje się na popycie w Chinach, Indiach i krajach Trzeciego Świata zwykle milczeniem pomija się fakt, że drugim na świecie importerem węgla jest Unia Europejska, czyli 28 najbardziej rozwiniętych, nowoczesnych, sprzyjających redukcjom emisji dwutlenku węgla i przyjaznych środowisku państw, które zarazem – na poziomie oficjalnych unijnych dokumentów dotyczących strategii energetyczno-klimatycznej – zgodziły się na dekarbonizację swych gospodarek i ostateczne wyrugowanie węgla z energetyki i (wzorcowy dla całej planety) rozwój technologii pozyskiwania mocy z wiatru, słońca i wody, czyli odnawialnych źródeł energii.
Polityczno-propagandowa krucjata
Akces do grona prymusów w polityce globalnej ochrony klimatu z początkiem drugiej kadencji Baracka Obamy zgłosiły – po gorących sporach wewnętrznych o konkurencyjność amerykańskiej ekonomii – Stany Zjednoczone, których były wiceprezydent Al Gore już na przełomie XX i XXI w. zasłynął z tyleż głośnej co kontrowersyjnej polityczno-propagandowej krucjaty przeciw globalnemu ociepleniu. W 2007 r. Gore, dziennikarz, postępowiec, niedoszły prezydent z ramienia demokratów i sprzymierzeniec ruchów obrońców klimatu (którego wiedzę o świecie ilustruje m.in. osławiony fragment jednej z wysokonakładowych jego książek, gdzie twierdził, że w Polsce „dzieci regularnie zabiera się pod ziemię do głębokich kopalni, by mogły odpocząć od gazów i zanieczyszczeń unoszących się w powietrzu”) uhonorowany został razem z organizacją IPCC (Międzyrządowy Panel do spraw Zmian Klimatu) Pokojową Nagrodą Nobla i moment ten uznać można za kulminację globalnej antywęglowej propagandy politycznej.
Wraz z wybuchem kryzysu światowego w końcu pierwszej dekady XXI w. zaczęła tracić swą siłę rażenia pod naporem warunków ekonomicznych, jednak rozziew między rozpędzoną machiną strategii, pakietów i polityk cenzurujących górnictwo i energetykę węglową a realiami ekonomii i handlu w Europie i na świecie wciąż daje o sobie znać w postaci gospodarczych napięć i bulwersujących opinię publiczną wydarzeń.
Do pierwszych zarachować można częściowo gwałtowny spadek popytu na węgiel kamienny w Chinach, gdzie spowolniony względem wcześniejszych prognoz wzrost gospodarczy nałożyły się też decyzje o rozpoczęciu rządowych programów ograniczania emisji spalin i zwiększenia dywersyfikacji chińskiej energetyki uzależnionej od węgla.
Widownią drugiego zjawiska stała się Australia – najważniejszy dostawca węgla na rynki Azji i państwo, które we wrześniu 2014 r. jako pierwsze na świecie postanowiło otwarcie zerwać z antywęglową poprawnością polityczną. Jesienią rząd Tonyego Abbotta, nowego premiera, definitywnie zlikwidował niepopularny wśród przedsiębiorców i górników podatek od zysków kopalń, nazywając go „głupim i nierozwojowym”.
Areną politycznych przesileń Australia stała się też wkrótce podczas listopadowego szczytu G 20 najbogatszych państw świata w Brisbane, gdy gospodarz publicznie skrytykował prezydenta USA za – nierozsądne jego zdaniem – forsowanie polityki ochrony klimatu kosztem troski o tworzenie milionów nowych miejsc pracy.
Ukraińska lekcja
Impulsem bezpośrednio otwierającym nową dyskusję nad znaczeniem węgla dla bezpieczeństwa energetycznego Europy stała się zeszłoroczna agresja Rosji na Ukrainę, ze skutkiem w postaci zrujnowania w walkach przemysłowej infrastruktury Donbasu, spadkiem wydobycia węgla na Ukrainie o 40-50 proc. i kolejnym szantażem gazowym Rosji w dostawach i tranzycie gazu przez Ukrainę do zachodniej Europy.
W wyścigu o ukraiński rynek węgla (od 1,3 do 1,5 mln t każdego miesiąca) wygrała – jak pokazują dane kijowskiego Ministerstwa Energetyki i Przemysłu Węglowego – Rosja, lecz zaraz po niej uplasowały się USA. Zaskoczeniem okazała się m.in. cena (wynosząca w tych transakcjach średnio 114 dol./t, czyli prawie dwukrotnie drożej od wyznacznika ARA, nawet z korektą uwzględniającą specjalne rodzaje węgli i „narzut korupcyjny”), dowodząc, że w kryzysowych sytuacjach nagłego odcięcia od rodzimych źródeł energii, jej koszt drastycznie rośnie, nawet gdy rynek w otoczeniu wyznacza go (w przypadku węgla oraz ropy) najniżej od lat, na poziomie 5-6-letnich minimów. Okazało się, że węgiel zapewnia zarazem zysk zapobiegliwym dostawcom a pożywić mogą się również mniejsi gracze (np. w Polsce Katowicki Holding Węglowy zdołał wyeksportować na wschód już ćwierć miliona t swego węgla po atrakcyjnej – jak zapewnia zarząd firmy – cenie i ze stuprocentową przedpłatą).
Przypadek Ukrainy pokazuje też, że istnieje przyzwolenie polityczne Komisji Europejskiej na transfery kapitałowe w energetykę węglową, czego przykładem jest choćby nagłe uruchomienie przez polski rząd 10-letniej linii kredytowej w wysokości 100 mln euro, które mają być przeznaczone m.in. na przestawienie systemów spalania elektrowni ukraińskich z antracytu na węgiel energetyczny m.in. z Polski.
Casus ukraiński ożywił też rozważania o planie reindustrializacji gospodarek UE, w który wpisuje się polityczna inicjatywa odbudowy przy udziale partnerów z Zachodu zniszczonej infrastruktury wydobywczej w ukraińskim górnictwie, o której wspomniała niedawno podczas spotkania roboczego z przedsiębiorcami Górniczej Izby Przemysłowo-Handlowej w Katowicach wiceminister gospodarki Ilona Antoniszyn-Klik, podkreślając, że polska stumilionowa transza z pewnością nie wyczerpuje możliwego strumienia inwestycyjnego, który popłynie w przyszłości na węglowy wschód z Unii Europejskiej.
Deklaracje sobie, praktyka sobie
W rzeczywistości strumień ten – w postaci eksportu technologii węglowych – płynie szeroko nie od dziś do najróżniejszych rozwijających się gospodarek świata. W lutym brukselscy reporterzy agencji Reutera dotarli do poufnego dokumentu Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), z którego wynika, że od 2003 do 2013 r. 34 najbardziej rozwinięte państwa wydały ok. 15 mld dol. na finansowanie eksportu swoich elektrowni węglowych i technologii wydobycia węgla. Wbrew zbulwersowanym tymi doniesieniami obrońcom klimatu, którzy mają za złe sprzeczność faktów z deklaracjami, z jednej strony UE postanawia przerwać do 2018 r. wszelkie dotacje rządów do własnych elektrowni węglowych, z drugiej strony w Brukseli unijni eksperci techniczni omawiają jednocześnie (na zamkniętym posiedzeniu w lutym) perspektywy udzielania dalszych kredytów eksportowych i pożyczek z gwarancjami rządowymi do inwestycji węglowych w biedniejszych częściach świata. Prym w eksporcie energetyki węglowej wiodą Korea Południowa (4 mld dol.), Japonia (2 mld dol.) i USA (1,7 mld dol.), ale w UE nie ociągają się ze wspieraniem swego przemysłu wokół węgla Francja i Niemcy, które w tym celu wydały co najmniej 1,8 mld dol. Aż 60 proc. tej sumy Niemcy wpompowali w kredyty na technologie wydobycia węgla w Rosji, która – jak utrzymuje Reuters – jest największym beneficjentem UE w zakresie węgla, choć od niedawna obłożona została embargiem na eksport zaawansowanych technologii naftowych i pozostaje w ostrym oficjalnym konflikcie politycznym z UE.
Francuscy producenci usprawiedliwiają się przed krytyką obrońców klimatu tym, że ich celem jest dalekosiężne ograniczenie emisji dwutlenku węgla w Trzecim Świecie, bo elektrownie węglowe budowane tam według zachodnich standardów mają większą sprawność. Okazuje się jednak, że w ciągu 10 lat ani jeden z projektów eksportowych nie dotyczył najwydajniejszej z trzech nowoczesnych technologii spalania węgla (typu super nadkrytycznego).
Niemcy uznali, że z eksportu nie muszą tłumaczyć się wcale a w dodatku konsekwentnie kontynuują u siebie na terenach byłej NRD budowę nowych kopalń odkrywkowych węgla brunatnego, łamiąc skutecznie opór rodzimych obrońców środowiska i Zielonych.
„Niemcy postanowiły ocalić to, co najlepsze z dwóch pojęć: ograniczenia zanieczyszczeń powietrza z jednoczesnym utrzymaniem produkcji prądu z węgla” – ocenia Alexandru Zegrza, analityk firmy konsultingowej Pflüger International GmbH w najnowszym raporcie CEEP (Central Europe Energy Partners w Brukseli), śledząc wewnątrzniemieckie plany rozwoju energetyki. Do opinii publicznej w Niemczech dociera fakt, że mimo iż w 2020 r. odnawialne źródła energii osiągną już 47 proc. udziału w miksie, to cały ciężar produkcji prądu oraz obowiązek stabilizowania sieci spoczywać musi ciągle na elektrowniach konwencjonalnych, z których największe znaczenie będą miały te, spalające węgiel brunatny. Są nieodzowne, by przeciwdziałać blackoutom, wtórnym obiegom prądu i awaryjnym odcięciom zasilania, czyli utrapieniom energetyki zdominowanej przez kapryśne i niestabilne dostawy prądu z turbin wiatrowych i elektrowni solarnych. Energetycy niemieccy nie mają żadnych złudzeń, że niemożliwe z technicznego punktu widzenia byłoby zrezygnowanie w najbliższych latach jednocześnie z elektrowni jądrowych i węglowych (czego niefrasobliwie żądają Zieloni). Ponieważ po katastrofie jądrowej w japońskiej Fukushimie rząd Angeli Merkel ostatecznie przesądził o wygaszeniu siłowni nuklearnych w Niemczech, tym co zostanie w dyspozycji u naszych zachodnich sąsiadów będą elektrownie opalane węglem i to brunatnym.
Zmiana akcentów
Stanowisko Niemiec w sprawie węgla nie może być obojętne dla władz Unii, w której niemal trzecia część elektryczności (29 proc.) wytwarzana jest konwencjonalnie z węgla, stąd być może sygnały docierające na progu kadencji ze strony nowych dygnitarzy Komisji Europejskiej zadziwiają takim sposobem formułowania problemu, który jeszcze rok czy dwa lata temu, niechybnie wywołałby w Brukseli poprawnościowy skandal.
Oto w ostatnich dniach stycznia na otwarciu pierwszego w nowej kadencji Eu ropejskiego Stołu Węglowego w Parlamencie Europejskim pojawił się prof. Klaus-Dieter Borchardt, kierujący w KE wewnętrznym rynkiem energetycznym, i oznajmił:
- Utarte powiedzenie, że węgiel to już przeszłość, okazało się fałszywe. Węgiel powraca i zwiększa swój udział w produkcji energii, oferując Europie elastyczność i bezpieczeństwo.
Borchardt nie omieszkał dodać, że jakkolwiek widzimy ogromną ekspansję OZE, to jednak nie są one tak oszczędne, jak się spodziewano. Dlatego też KE chciałaby, aby producenci odnawialnych źródeł energii jak najszybciej zintegrowali się z rynkiem, na którym ponosić będą równoważną odpowiedzialność i płacić odpowiednie opłaty zamiast korzystać bez końca z uprzywilejowanych dopłat taryfowych. Dyrektor KE wezwał producentów branży węglowej do większej aktywności na ścieżce wdrażania wychwytu i sekwestracji dwutlenku węgla (CCS), na której Europa zaczyna niebezpiecznie odstawać od innych regionów pod względem braku projektów demonstracyjnych instalacji na dużą skalę.
Z udziałem przemysłu i przy koordynacji przez Euracoal (Europejskie Stowarzyszenie Węgla Kamiennego i Brunatnego) Komisja Europejska ma opracować fundamentalny dla energetyki węglowej w UE dokument pod nazwą „Master Plan for Coal”, który położy jeszcze większy nacisk (a więc i fundusze) na programy badawcze i rozwój branży.
Nic dziwnego, że tym razem już z błogosławieństwem Komisji Europejskiej, Euracoal mógł wydać w Brukseli raport pt. „Węgiel paliwem XXI w.”, który dowodzi, że najtańsze po geotermii paliwo Europy sprostać może wyżyłowanym standardom ochrony powietrza, gdyż sprawność elektrowni węglowych, wynosząca dziś w UE średnio ok. 38 proc. a w próbach nawet 45 proc. od 2020 r. powinna przekraczać już 50 proc. w technologiach turbin parowych z temperaturą 700 stopni Celsjusza. Poziom redukcji dwutlenku węgla, który wynosi dziś między 13 a 27 proc. w stosunku do naturalnego spalania węgla, po udanym wdrożeniu CCS wynosiłby ponad 90 proc., kończąc raz na zawsze dyskusję z rzecznikami dekarbonizacji.
Poszerzanie prowęglowego wyłomu
Polska (z udziałem węgla w produkcji prądu na poziomie 84 proc. wobec unijnej średniej 28,4 proc.) jeszcze bardziej niż Niemcy ma do spełnienia arcyważną misję w poszerzaniu prowęglowego wyłomu w unijnym murze niechęci wobec węgla. Na razie nie sprzyjają nam zarówno najgłębszy od wielu lat kryzys polskich spółek węglowych jak i bieżący stan prawodawstwa UE. Na tym tle rząd skierował do KE do zaakceptowania plan ratunkowy dla kopalń, który w formalnej warstwie kompletnie rozmija się z formalnymi ramami Decyzji 787 UE, czyli dokumentu dyktującego, że jedynym dopuszczalnym sposobem pomagania przez władze publiczne kopalniom węgla kamiennego, jest ich trwałe i skuteczne likwidowanie przy pomocy pieniędzy z budżetu. Polska, klucząc w gąszczu unijnego prawa, próbuje uzyskać zgodę na hybrydową konstrukcję programu pomocy, który osłania likwidację absolutnie nieperspektywicznych zakładów, lecz większość próbuje jednak, przez przywrócenie konkurencyjności, uratować i przedłużyć życie.
Reakcja Brukseli na polskie propozycje, które o tyle kłócą się z martwą (?) literą prawa co idą w zgodzie z duchem czasu, stanie się papierkiem lakmusowym rzeczywistych zmian w polityce energetycznej Unii Europejskiej.
Witold Gałązka
Publicysta tygodnika Trybuna Górnicza
i portalu górniczego nettg.pl
Współpraca: Zygmunt Borkowski
Górnicza Izba Przemysłowo - Handlowa
ul. Kościuszki 30; 40-048 Katowice
Tel. 32-757-32-39, 32-757-32-52,
32-251-35-59
e-mail: biuro@giph.com.pl