Nie tak to miało wyglądać. Opuszczone przez górników wyrobiska dawnej KWK „Siersza” miała zalać woda, domykając „po cichu” ponad stuletnią historię tej kopalni. Dziś o „Sierszy” i kopalnianych wyrobiskach w Trzebini jest głośno jak chyba nigdy wcześniej. A specjaliści z branży górniczej, naukowcy, a przede wszystkim zwykli mieszkańcy zastanawiają się, co poszło nie tak.
Mieszkańcy w strachu. Do dziury można wpaść obok własnego domu
Od kilkunastu miesięcy w Trzebini systematycznie zapada się ziemia. Głębokie na kilka metrów dziury pojawiają się w północnej części miasta, uniemożliwiając normalne funkcjonowanie tamtejszym mieszkańcom. Gdzie się nie obrócić, widać tabliczki informujące o zakazie wstępu. Z powodu zapadlisk z użytkowania częściowo wyłączono już ogródki działkowe i miejscowy cmentarz, a także stadion. Wprowadzono ograniczenia w poruszaniu się na drogach. Ba, nawet do pewnych obszarów pobliskiego lasu legalnie nie można się zapuszczać. Szczęśliwie nikomu z ludzi (jeszcze) nic się nie stało, choć w paru przypadkach ziemia zapadła się dosłownie kilka metrów od zabudowań mieszkalnych.
Nastroje wśród mieszkańców są fatalne, czemu trudno się dziwić. Niepewność tego, co może się wydarzyć i strach przed realną możliwością wypadku „za progiem” własnego domu musi męczyć. Zwłaszcza jeśli trwa miesiącami… Podatny grunt znajdują wszelkie, nawet kompletnie niesprawdzone, pogłoski – także takie o ewentualnych przesiedleniach, czy ewakuacji niedawno postawionych bloków. Wśród stałych gości w Trzebini są media (zarówno te regionalne, jak i ogólnopolskie), za sprawą których o sytuacji wie już praktycznie cały kraj.
Miasto ma więc wizerunek mniej więcej taki, jaki w 2011 r. miał Bytom, kiedy ziemia „pożerała” osiedle w dzielnicy Karb, a spanikowani mieszkańcy w świetle telewizyjnych kamer pośpiesznie opuszczali swoje domostwa. Skojarzenie z wydarzeniami na Karbiu jest o tyle uzasadnione, że w obu przypadkach przyczyną sytuacji jest wydobycie węgla. Przy czym w Trzebini żadna kopalnia już dzisiaj nie fedruje. Ostatnia tona z tutejszej KWK „Siersza” wyjechała w październiku 1999 r. (trzy lata później zakończono likwidację kopalni). A mimo tego, skutki prowadzonego przez półtora stulecia wydobycia (początki kopalni „Siersza” sięgają połowy XIX w.) nie dają dziś spokojnie spać mieszkańcom.
Zakończono fedrowanie i wyłączono pompy. Bo po sąsiedzku nie było innej „gruby”
– Wiadomo było, że to się tak musi skończyć. Przecież w tej kopalni zawsze istniało duże zagrożenie wodne – zżymają się dziś dawni górnicy z „Sierszy”, którzy do samego końca byli na stanie załogi i na własne oczy obserwowali jak kończy się historia tego zakładu. Ich zdaniem to, co się obecnie dzieje jest nieuchronną konsekwencją tego, w jaki sposób przeprowadzono likwidację kopalni. Wskazują przede wszystkim na decyzję o wyłączeniu z dniem 1 grudnia 2000 r. pomp odwadniających podziemne wyrobiska.
– Decyzję o samozatopieniu kopalni umożliwiało jej szczególne, odmienne położenie, w porównaniu do większości kopalń w Zagłębiu Górnośląskim. Kopalnia była całkowicie izolowana od innych zakładów górniczych i nie graniczyła z żadną kopalnią czynną lub zamkniętą – czytamy w informacji Państwowego Instytutu Geologicznego - Państwowego Instytutu Badawczego.
Innymi słowy, uznano, że skoro nie ma ryzyka zatopienia żadnej sąsiedniej „gruby”, to takie rozwiązanie jest dopuszczalne. Woda miała wypełniać pokopalniane wyrobiska (w sumie 112 km) aż do „poziomu ustabilizowania się zwierciadła wód podziemnych”, co – jak wówczas zakładano – miało zająć ok. 6-7 lat.
– Po zatopieniu kopalni i całkowitym wypełnieniu leja depresji (około 2007 r.) dotychczasowa wielkość zasilania (około 14,5 m3/min) powinna być przejęta przez cieki powierzchniowe – stwierdził w lipcu 2003 r., w odpowiedzi na poselską interpelację, ówczesny Minister Środowiska Czesław Śleziak.
W tym kontekście zwrócił uwagę na ryzyko podtopień obszarów, na których nie było wówczas cieków wodnych (głównie lasów). Jak dodał, z tego też powodu konieczny jest monitoring zatapianych kopalń węgla kamiennego, co pozwala na korygowanie metod prognozowania czasu zatapiania wyrobisk górniczych oraz śledzenie zmian jakości wody. Odnosząc się do przypadku „Sierszy”, powołał się na opinię specjalistów, wedle których w ostatniej fazie kontroli przebiegu zatapiania kopalni, lecz „nie później niż na rok przed spodziewanym całkowitym wypełnieniem leja depresji, należy rozpocząć obserwacje hydrologiczne i hydrogeologiczne na powierzchni obszaru górniczego”.
Węgiel leżał tu bardzo płytko. A nad nim glina, ił, piasek
Już kilka lat po rozpoczęcia zalewania kopalni zorientowano się, że faktyczne tempo wypełniania się wodą leja depresji odbywa się wolniej, aniżeli to początkowo zakładano. Skorygowano zatem pierwotne założenia, uznając, że proces ten zajmie 11 lat. W dalszym ciągu jednak koncentrowano się na „pojemności wodnej” wyrobisk oraz stopniu infiltracji gruntu przez wody opadowe, ograniczając się do powtórzenia wcześniejszej prognozy o tym, że podnoszący się poziom wody finalnie doprowadzi do uzyskania „równowagi hydrodynamicznej z poziomami wodonośnymi w otaczającym górotworze”.
Owszem, zauważano również, iż KWK „Siersza” charakteryzowała się „niezwykle skomplikowaną i rozbudowaną siecią wyrobisk górniczych rozmieszczonych na różnych poziomach, w różnych pokładach”. Dodajmy, siecią bardzo płytko położoną, co wynikało z zalegania pokładów węgla blisko powierzchni gruntu. Jak zwraca uwagę PIG-PIB, już w XIX w. prowadziło to do eksploatacji, prowadzonej na głębokościach rzędu raptem kilkudziesięciu metrów. Zresztą także sama „Siersza” w czasach już bardziej współczesnych należała do jednej z najpłytszych kopalń w tutejszym zagłębiu węglowym – jej najgłębszy poziom eksploatacyjny znajdował się na głębokości zaledwie 350 m.
– I jeszcze jedno, tu nie fedrowała sama tylko „Siersza”, tu kiedyś działały także różne inne, wcześniejsze szyby. I nimi wybierano węgiel z bardzo płytkich pokładów, choć dziś nie do końca wiadomo, gdzie te wyrobiska się znajdują – zwraca uwagę jeden z byłych górników.
I to właśnie te płytkie wyrobiska, sprawiły, że dziś w Trzebini zapada się ziemia. Bo dostająca się do nich woda (ta właśnie, która miała wypełnić chodniki „Sierszy”) wypłukuje od spodu ziemię. A że od powierzchni gruntu wyrobiska te dzieli niewiele, więc i niewiele trzeba, aby powstało zapadlisko. Zwłaszcza, że w tym konkretnym przypadku nadkład nad eksploatowanymi warstwami węgla stanowiły gliny, iły, a przede wszystkim piaski. Bardzo kiepska bariera dla podchodzącej od dołu wody.
Raport wykazał ponad pół tysiąca zapadlisk. Także poza strefą płytkiej eksploatacji
O ile jeszcze dwa lata temu w Trzebini zanotowano trzy zapadliska, to rok później było ich już kilkanaście, a początek tego roku przyniósł prawdziwy ich wysyp.
– Możemy rozważać to w kategoriach pewnej klęski, bo mamy tutaj do czynienia z pewnym ciągiem zdarzeń, a nie jednorazowym wydarzeniem – stwierdził w trakcie poświęconego sytuacji w mieście posiedzenia sejmowej Komisji ds. Energii, Klimatu i Środowiska wiceminister aktywów państwowych, Marek Wesoły.
Opublikowany pod koniec lipca przez PIG-PIB raport końcowy z przeprowadzonych w Trzebini prac (w ich trakcie prowadzono inwentaryzację w terenie, analizowano także dane satelitarne oraz pochodzące m.in. z lotniczego oraz naziemnego skaningu laserowego) informuje o 527 zinwentaryzowanych zapadliskach, 254 deformacjach nieciągłych typu liniowego (uskoki, progi, szczeliny) oraz 52 obszarach, w których w przeszłości zlikwidowano zapadliska poprzez ich zasypanie.
Z dokumentu wynika ponadto, że zapadliska występują także poza granicami udokumentowanej płytkiej eksploatacji złóż węgla kamiennego. Nie jest to dobra wiadomość dla mieszkańców, których kilka miesięcy wcześniej uspokajano, że pod zabudową mieszkaniową nie było wydobycia.
Raport wskazuje poza tym miejsca, w których mogło dochodzić do eksploatacji nieudokumentowanej, czyli takie, gdzie pokłady węgla znajdują się najpłycej, a nie ma dokumentów wskazujących na ich eksploatację.
I jeszcze jedno – autorzy opracowania zwracają uwagę, że z powodów geologicznych (brak izolacji wyrobisk od powierzchni nieprzepuszczalnym nadkładem) od początku istniało „uzasadnione przewidywanie wystąpienia niekorzystnych zjawisk na powierzchni terenu po całkowitym zalaniu wodą wyrobisk kopalnianych”. Czyli poniekąd przyznają rację miejscowym górnikom.
Spółka ostrzega i uspokaja. Na Śląsku udało się ustabilizować grunt
Jakby mało było dotychczasowych kłopotów z zapadliskami, to w nieodległej przyszłości na terenie Trzebini mogą pojawić się kolejne – tym razem związane z zalewiskami. Wypełniająca wyrobiska woda podnosi się bowiem w tempie pół metra na miesiąc.
– Za dwa lata tę wodę będziemy mieli na powierzchni – ostrzegł podczas styczniowej sesji rady miasta w Trzebini Marek Pieszczek, wiceprezes Spółki Restrukturyzacji Kopalń.
To właśnie ona, po wygaszeniu kopalni „Siersza”, została obarczona obowiązkiem monitorowania odbudowującego się zwierciadła wody i to pod jej adresem mieszkańcy gminy i lokalne władze kierują dziś wszystkie swoje pytania, żale oraz obawy. Na zlecenie SRK w Trzebini od kilku miesięcy prowadzone są badania georadarowe i geofizyczne mikrograwimetryczne, a także prace uzdatniające grunt (poprzez zatłaczanie do niego mieszaniny stabilizującej) w wybranych lokalizacjach.
– Mamy doświadczenie z rejonu płytkiej eksploatacji – mówił w trakcie wspomnianej sesji rady miasta wiceprezes Pieszczek.
Przedstawiciele spółki próbują uspokajać mieszkańców, powołując się na pozytywne przykłady z terenu Górnego Śląska. W tym kontekście występujący przed radnymi wiceprezes Pieszczek wskazywał, że budowę kompleksu handlowego Silesia City Center, czy Dębowych Tarasów w Katowicach również przeprowadzono na terenie objętym płytką eksploatacją.
– Zanim przystąpiono do zabudowy, dokonano uzdatnienia tego terenu, polegającego na tym, że wiercono nawet do 80 m i prowadzono zatłaczania różnego rodzaju mieszanin zestalających, które ustabilizowały ten grunt. Ten teren był pierwotnie zaliczony jako niezdatny do zabudowy, ale po wykonanych zabiegach uzdatnianie pozwoliło na zakwalifikowanie go jako zdatnego do zabudowy – wyjaśniał radnym wiceprezes SRK.
Koszty idą w miliony złotych. A ile pochłoną odszkodowania?
Czy także tym razem uda się ustabilizować teren na tyle, że zapadliska przestaną dezorganizować funkcjonowanie dzielnicy? Na razie wynik tej operacji pozostaje sprawą otwartą. Podobnie zresztą jak jej koszty, które już dzisiaj idą w miliony złotych.
Jak podała SRK, łączne koszty podejmowanych przez nią działań związanych z likwidacją zagrożenia w Trzebini w okresie od 2021 r. do sierpnia 2023 r. wyniosły ok. 14,12 mln zł. A to bynajmniej jeszcze nie koniec. Uzdatnienie terenu cmentarza parafialnego pochłonąć ma ok. 14,39 mln zł, zaś analogiczne prace dla obszaru osiedla Trętowiec – ok. 31 mln zł.
Ile trzeba będzie wydać na same odszkodowania za szkody górnicze? To dopiero wyjaśni zlecona latem przez spółkę wycena „nieruchomości i składników majątku”.
Pierwsze (i zapewne nie ostatnie) umowy w sprawie wypłaty odszkodowań za uszkodzone nagrobki na cmentarzu w Trzebini-Gaju SRK już podpisała. Spółka prowadzi też procedurę zmierzającą do wypłaty odszkodowań za szkody górnicze, które wystąpiły w obrębie ogródków działkowych (równolegle zaoferowała gminie inny teren na wymianę za ten, który nie może być już użytkowany przez działkowiczów). Ponadto przekazać ma gminie tytułem darowizny działki o łącznej powierzchni ponad 32 tys. m kw. Przedstawiciele spółki ujawnili również, że dostali dyspozycję, aby przygotować mieszkania zastępcze możliwie blisko Trzebini.
Na tym się jednak może nie skończyć. W trakcie posiedzenia sejmowej Komisji ds. Energii, Klimatu i Środowiska, burmistrz Trzebini, Jarosław Okoczuk, nalegał na wskazanie przez SRK terenów, które należy wyłączyć z zabudowy mieszkaniowej i które należy pozbawić dotychczasowej funkcji (wcześniej takie sygnały popłynęły zresztą z małopolskiego urzędu wojewódzkiego).
– Pamiętajmy jednak, z czym się to wiąże. Dla samorządu rodzi to odpowiedzialność natury finansowej, wypłaty odszkodowań. Samorząd gminy Trzebinia z całą pewnością nie jest w stanie tego udźwignąć. Nie może ponosić z tego tytułu odpowiedzialności natury obciążeń finansowej. Nie ma takiej opcji – stwierdził kategorycznie burmistrz.
Jest narzędzie i jest porozumienie z gminą. Barierą… interpretacja przepisów
Paradoksalnie jednak to nie pieniądze wydają się być w obecnej sytuacji największym bieżącym problemem (bieżącym, gdyż „historycznym” problemem jest wybór takiej, a nie innej metody likwidacji kopalni). Więcej kłopotów sprawiają mało elastyczne przepisy, przez które podejmowane działania wciąż mają typowo reaktywny charakter.
Kiedy w maju na zlecenie SRK w zagrożonej części Trzebini uruchomiono pompy głębinowe, mające za zadanie wypompowywanie wód gruntowych i zatrzymanie poziomu lustra wody na obecnym poziomie przedstawiciele spółki deklarowali, że to powinno utrzymać dotychczasowy jej poziom.
– Jest to rozwiązanie nieostateczne. To jest rozwiązanie tymczasowe. Tymczasowe po to, żeby mieć czas na regulacje stosunków wodnych w tym rejonie – wyraźnie zaznaczył w trakcie obrad sejmowej Komisji ds. Energii, Klimatu i Aktywów Państwowych wiceprezes Marek Pieszczek.
Przyznał zarazem, że spółka bezskutecznie próbuje zmierzyć się z tym tematem od ponad dekady! Barierą okazuje się niezgoda kilkudziesięciu właścicieli działek na udostępnienie należących do nich gruntów, co z kolei blokuje możliwość uzyskania pozwolenia na budowę. Efekt jest taki, że już dwie wyłonione przez spółkę firmy projektowe odstąpiły od realizacji przedsięwzięcia.
– Zgodnie z planem budowlanym, żeby uzyskać pozwolenie na budowę, trzeba mieć ustalone warunki zabudowy. W przypadku tej inwestycji trzeba mieć też ustaloną lokalizację inwestycji celu publicznego. W świetle obowiązujących ustaw, mam tu w szczególności na myśli ustawę o gospodarce nieruchomościami, jest to droga przez mękę, tym bardziej że w większości tych nieruchomości jest nieuregulowany stan prawny – mówił wiceprezes SRK.
– W końcówce ubiegłego roku stwierdziliśmy, że instrumentami, które pozwoliłby nam na szybką realizację tej inwestycji, są instrumenty zawarte w specustawie przeciwpowodziowej z 2010 r. – dodał.
Wspomniana ustawa pozwala na szybkie procedowanie kwestii związanych z uzyskaniem pozwoleń na wejście w teren. Tyle, że SRK nie jest w tym dokumencie wymieniona jako podmiot mogący skorzystać z jego zapisów. Konieczne stało się zatem porozumienie z gminą. I to jednak nie otworzyło drogi do regulacji stosunków wodnych. Pojawiła się bowiem rozbieżna interpretacja tego, co jest, a co nie jest budowlą przeciwpowodziową. Zdaniem Ministerstwa Infrastruktury proponowanych przez SRK obiektów nie można w ten sposób określić.
– My uważamy, że jest wręcz przeciwnie, bo jest spełniony cel – nasze działania zmierzają do tego, żeby uchronić ten teren od powodzi – i uważamy, że ukształtowanie terenu i wszelkie uwarunkowania predestynują ten teren jako teren zagrożony powodzią. Również to, co projektujemy, mieści się w katalogu przedmiotowym tejże ustawy, m.in. są tam poldery przeciwpowodziowe, zbiorniki przeciwpowodziowe, są jeszcze budowle regulacyjne i wszystkie inne budowle funkcjonalnie i technicznie powiązane z tym – argumentował wiceprezes SRK.
Przypomnijmy, mówił to w połowie kwietnia. Kilka miesięcy temu i... kilka powstałych zapadlisk temu. Bo tak właśnie w Trzebini można odmierzać upływający czas.
Michał Wroński, dziennikarz regionalnego serwisu SlaZag.pl
Górnicza Izba Przemysłowo - Handlowa
ul. Kościuszki 30; 40-048 Katowice
Tel. 32-757-32-39, 32-757-32-52,
32-251-35-59
e-mail: biuro@giph.com.pl