GÓRNICZA IZBA PRZEMYSŁOWO-HANDLOWA
 Nr 5-6 (59-60) Maj-Czerwiec 2000 Biuletyn Górniczy 

Psy w... kopalni

Nieomylny węch Polo


Używanie psów w akcjach odnajdywania ludzi pod ziemią, to efekt współpracy strażaków i ratowników górniczych.

Tych wielkich oczu bodaj nigdy nie zapomnę. żywych, bystrych, błyszczących, szeroko rozwartych, ufnie spoglądających, rzec można, ślepi jedenastoletniego chłopca - wspomina aspirant Krzysztof Gruca- Od momentu, kiedy przez niewielki otwór w rumowisku uderzył nas blask tych oczu, do chwili, gdy zdołaliśmy się do niego dogrzebać, wypił półtora litra wody. Cóż, mijała piąta doba od trzęsienia ziemi - tłumaczy starszy strażak Adam Talar -Rzecz zdumiewająca: chłopak nie doznał jakiegokolwiek szwanku, ba, nawet powierzchownych zadrapań. Jakimś cudem znalazł się w niszy pośród usypiska z odłamków muru, i wyglądał ratunku. - Uczepieni powyginanych resztek zbrojeniowego drutu podawaliśmy go sobie z rąk do rąk niczym jakiś drogocenny skarb. W tej krótkiej chwili, kiedy przygarniałem go do siebie, zapomniałem o ryzyku, o nieprawdopodobnym zmęczeniu, o wszechobecnym potopie nieszczęścia - uzupełnia relację kolegów z ubiegłorocznej akcji ratowniczej w tureckim Czinarcziku starszy aspirant Grzegorz Smajdor.
Grudzień 1996 roku, dziewiąta doba akcji ratowniczej po tąpnięciu w kopalni "Zabrze-Bielszowice". Wiadomo już, że trzech górników nie żyje. Prawie trzystu ratowników, zastęp po zastępie, od dwustu godzin z okładem ustawicznie tyra w zawale w myśl zawołania, aby „żywych oddać żywym". Liczą, że zdołają jeszcze uwolnić dwójkę kolegów.
- Metan, dużo metanu... Jest bardzo ciężko - skąpo cedził słowa Hubert Kopiec z „Makoszów", zrzucając z siebie na nadszybiu 30 kilo majdanu. - Muszą żyć. Inaczej to, co robimy, nie miałoby sensu- uporczywie przekonywał Adam Tyclik z tego samego zastępu.
I wreszcie terkoczący przed świtem telefon: - Nie konserwuj daremnie nadziei. W chodniku wyraźnie czuć już mdły trupi odór - ostrzega znajomy ratownik. W dziesiątej dobie akcji, przed trzecią nad ranem - jak zwykło się mawiać w tutejszym języku - wydano na powierzchnię zwłoki ostatnich z pięciu objętych zawałem górników. W "Zabrzu-Bielszowicach" po raz pierwszy do zlokalizowania uwięzionych w zawale ludzi użyto psa. W wersji oficjalnej - nos mądrego bydlęcia zawiódł Ale wielu uczestników tamtejszej akcji uporczywie przekonuje, że było akurat na opak. Jak się później okazało, rozległość zawału sięgała 80 metr-w. Pies wielokroć wchodził do bardzo wąskiego chodnika ratowniczego, wietrząc poszkodowanych. Wreszcie, kiedy był już kompletnie wyczerpany, przerwano próby. Kto wie, czy właśnie dramatyczne zdarzenia w Gdańsku i "Bielszowicach" nie były praprzyczyną zadzierzgnięcia współpracy między ratownikami górniczymi, a wyspecjalizowanymi w odnajdywaniu ludzi w zawałach specgrupami Państwowej Straży Pożarnej z Gdańska i Nowego Sącza. Inicjatywa należała w każdym razie do gdańszczan, imiennie do starszego aspiranta Piotra Porożyńskiego To akurat jemu, kiedy pod presją umykającego z godziny na godzinę czasu i topniejących szans powodzenia grzebał w gruzowisku za żywymi ludźmi, zagwoździło się w głowie, że warto skontaktować się z ratownikami górniczymi, biegłymi w przebieraniu zawałów. W czerwcu 1997 r. dyrektor Zygmunt Kajdasz podpisuje więc z brygadierem Zbigniewem Meresem porozumienie o współpracy między PSP a bytomską CSRG i sześcioma "okręgówkami".
Ziąb kwietniowego przedpołudnia. Wylewający się z bramy na Wincentego Pola w Katowicach tłumek górników zmiany A zdumiewają dwa terenowe mercedesy ze znakami nowosądeckiej Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr 2. Wianuszek ciekawych gęstnieje wraz z podnoszeniem w autach zwijanych żaluzji. Zza drucianej siatki wyzierają bystre, badawcze psie oczy i wilgotne, ruchliwe, wietrzące nozdrza.
To zdumienie podąża potem w ślad za ósemką strażak-w z nowosądeckiej grupy poszukiwawczo-ratowniczej i ich psią menażerią: pięcioma labradorami, sznaucerem, owczarkiem niemieckim i golden retriwerem. Zdziwionym spojrzeniem obrzucają zrazu niecodziennych gości dwa zastępy ratowników z tyskiej „okręgówki", ciężko stąpających po stalowych schodach do szybu „Krakus". Także sztygara, nadzorującego zjazd w „Wujku", zaskoczył niespodziewany obstalunek. Ludzie, wiadomo, 12 m/sek., wozy z węglem i materiałami - 16 m. Tymczasem, o dziwo, ma zamówienie na 2 m/sek. No, ale jak wyjaśnić bydlęciu, aby, niczym przy lądowaniu samolotu, przełykało ślinę.
Roki, Macho, Polo, Gary, Rodos, Blew, Aris i Goldi karnie trzymają się nóg swoich przewodników. Piętnasta. Łomot zasuwanych wrót, dzwonek sygnalisty, i klatka wolniej niż zazwyczaj spada na poziom 210.
Wyciągnięty wąż ratownik-w i strażak-w z psami człapie miarowo przekopem. Prawie trzy kilometry drogi do ściany A-2, monotonnie odmierzanej stalowymi łukami obudowy. Pył, pod buciorami chlupocze półpłynna breja. Psy próbują kluczyć a to po rozłożonych gdzieniegdzie deskach skrajem przekopu, a to po podkładach torowiska.
- Człowiek, wyjąwszy rzeczywiste akcje- tłumaczy Henryk Majer, z-ca dyr. OSRG w Bytomiu - na co dzień może trenować w symulowanych warunkach Ćwiczebnych sztolni. Zwierzę, jeśli ewentualnie miałoby być kiedykolwiek użyteczne, musi oswoić się z prawdziwą kopalnią, gdzie zawsze jest pod górę, zawsze daleko, zawsze ciepło, i zawsze mokro. Przeto wspólne treningi strażackich specgrup z Gdańska i Nowego Sącza z ratownikami górniczymi za każdym razem odbywały się dotąd w naturalnych zawałach: w kopalniach „Guido", w „Bobrku", w „Jaworznie" a dziś w "Wujku"
Kończy się komfort głównego przekopu. W chodniku podścianowym nieprzejrzaną ciemność rozpraszają już tylko snopy świateł z górniczych lamp. Trzeba uważnie spoglądać pod nogi, ale i baczyć na głowę. Rośnie temperatura, pot perli czoła. Ciążą dyski aparat-w roboczych na plecach i pozostały ratowniczy rynsztunek.
- Zupełny mrok nie deprymuje psa, są przyzwyczajone. Zdecydowanie gorzej znoszą zapylenie. No, i tracą sporo energii na dojściu. Ale nie na tyle, by ten wysiłek zabił zdolność reagowania na - wyjaśnia aspirant Piotr Michalik, przewodnik Rodosa.
Skrzyżowanie chodnika podścianowego ze ścianą A-2. Pora, by chwilę odetchnąć. Coraz bardziej pod górę. Po lewej migotliwie skrzy się w świetle lamp węglowy ocios. Kilkaset metr-w calizny odmierzają kolejne sekcje, podtrzymującej potężnymi podporami strop, obudowy.
- Dwóch ratowników z tyskich zastępów pozoruje ludzi w zawale. Pierwszy tkwi w zbitej z desek klatce pięćdziesiąt metr-w od skrzyżowania. Zanim obsypano ją kamieniem i węglem, przedtem dodatkowo została obwinięta arkuszem folii. To dodatkowa szykana dla psich nozdrzy - objaśnia Bogdan Ożóg z bytomskiej "okręgówki". Trzydzieści metrów dalej inny ratownik zaległ między ociosem a głowicą kombajnu.
Blew mniej więcej trzydzieści metrów kluczył między stalowymi stemplami, i wrócił zdezorientowany. Daremnie merdał ogonem i popiskiwał, wyczekując spodziewanej nagrody od Kałuzińskiego. Ponowna komenda, i Blew wraca między sekcje. Tym razem wietrzy kilkanaście metr-w dalej, lecz również nie łapie tropu. Inteligentne ślepia raz jeszcze na próżno wyglądają zabawki. Blew po raz trzeci wraca między sekcje. W chwilę potem radosne szczekanie obwieszcza, że zwęszył pozoranta. Labrador Kałuzińskiego obnosi się sukcesem, dumnie potrząsając kukłą w pysku. Rocki, Macho, Gary, Rodos, Aris i Goldi mają podobne kłopoty. Ale i one koniec końców znajdują zdrętwiałego w ciasnocie skrzyni ratownika. Za drugim, za trzecim podejściem... Psią konkurencję zdecydowanie przebija Polo starszego aspiranta Mirosława Pulita.
- Od razu wypadł do przodu i nie minęło kilkadziesiąt raptem sekund, a już radosnym szczekaniem obwieszczał, że ma człowieka- nie mógł wyjść z podziwu Majer. Drugi z pozorantów, wyczekujący na „odnalezienie" trzydzieści metrów dalej między ociosem a kombajnem, był już dla psiej menażerii bagatelną zgoła fraszką. Trzy kilometry rutynowej górniczej drogi z powrotem.
- Szczęść Boże! Podszybie, dzwonek sygnalisty, i unosząca się na wierzch szola. Markownia, łaźnia, mercedesy... - Psy też trzeba było wykąpać. Jest dwudziesta druga z minutami.
Bytom, po jedenastej wieczorem, ośrodek szkolenia nurków nie opodal CSRG. Kameralna sala, stoły w podkowę, krupniok, przyrumieniona kiełbasa, kawa i dobrze zmrożona wódeczka. Psy dostały już przydziałowe 40 deka państwowego wiktu. I miskę wody.
Pies jest przygotowany do odnajdywania żywych. Ponoć jest zdolny zwietrzyć specyficzną woń potu, jaki oblewa krańcowo przerażonego człowieka. Ale zarazem źle znosi zapach rozkładających się zwłok. - Wtedy jest skołowany, skomli, żałośnie popiskuje- tłumaczy Maciej Halota, młodszy brygadier. Przewodnik i pies- dodaje - tworzą zespół. Jest rolą człowieka właściwie odczytać informacje zwierzęcia.

Jerzy Chromik Pióro


NA POCZĄTEK   POWRÓT   STRONA GŁÓWNA
Opracowanie: oho! Internet (C) Bytom 1997, 1998, 1999, 2000