GÓRNICZA IZBA PRZEMYSŁOWO-HANDLOWA
 Nr 5(35) Maj 1998 Biuletyn Górniczy 

NA WOKANDZIE

ZABÓJSTWO DYREKTORA MAJORA


To wydarzenie sprzed czterech lat , którego scenariusz przypominał film gangsterski, wstrząsnęło opinią publiczną. Na oczach świadka, w swoim gabinecie został zastrzelony dyrektor kopalni „Staszic" Mirosław Major.

W godzinach przedpołudniowych 24 listopada 1994 roku, Zbigniew Manecki, wbrew zakazom sekretarki, wszedł do gabinetu i zwrócił się do Mirosława Majora ze słowami : „ Panie dyrektorze mam do pana sprawę". Po czym prawą ręką wyjął spod poły płaszcza rewolwer i skierował lufę w pierś ofiary mówiąc: „Za to co pan mi zrobił". Wystrzelił. Gdy dyrektor upadł twarzą do podłogi, podszedł do niego i strzelił jeszcze dwa razy jakby dla pewności, że dopełnił dzieła. Po czym zwrócił się do świadka całej sceny: „Nie pańska sprawa, nie wtrącaj się". Po czym spokojnie wyszedł i przez nikogo nie zatrzymany opuścił budynek. Wsiadł do czekającej na niego taksówki i odjechał z miejsca zbrodni. Natychmiast za Maneckim rozesłano list gończy. Postawiono na nogi policję i rozpoczęto poszukiwania na terenie całego kraju. Sprawę nagłośniły telewizja, radio i gazety. Za pośrednictwem Biura „Interpolu" sprawie nadano charakter międzynarodowy, biorąc pod uwagę fakt ( jak się później okazało słusznie), że Manecki mógł opuścić granice kraju.
Po Zbigniewie Maneckim wszelki ślad zaginął. Sam poszukiwany pewnego dnia zgłosił się na komisariat londyńskiej policji ujawniając, że posiada nielegalnie broń i że w Polsce zastrzelił człowieka. Został aresztowany, osądzony i skazany zgodnie z prawodawstwem Wielkiej Brytanii. Po odbyciu wyroku, na mocy decyzji o ekstradycji został odtransportowany do Polski. 16 lipca 1997 roku Zbigniew Manecki został osadzony w areszcie śledczym w Katowicach. Po wielomiesięcznym śledztwie prowadzący sprawę prokurator Prokuratury Wojewódzkiej w Katowicach Robert Hernand skierował do sądu akt oskarżenia. Sprawa zamordowania Mirosława Majora stanęła już na wokandzie, proces trwa.
W świetle ustalonych faktów to Manecki strzelał do dyrektora. Oskarżony jednak wszystkiemu zaprzecza. Przedstawia on surrealistyczną wersję obarczając winą za morderstwo swojego sobowtóra. Jaki zatem ustalono przebieg wydarzeń, na którym opiera oskarżenie prokurator? Jaki był motyw działania oskarżonego?
- Motyw działania Zbigniewa Maneckiego wydaje się czysto osobisty i leży gdzieś w sferze psychiki podejrzanego - wyjaśnia prokurator Hernand – W czasie pierwszych przesłuchań przyznał się, że zastrzelił dyrektora kopalni, mówił o jakichś powiązaniach zamordowanego z grupami nieformalnymi nadając całej sprawie charakter afery. Po czym się z tych zeznań całkowicie wycofał. Jego nowa wersja zdarzeń pozostaje w całkowitej sprzeczności z materiałem dowodowym, zeznaniami bezpośrednich i pośrednich świadków oraz wynikami ekspertyz kryminalistycznych pocisków, broni oraz badania płaszcza, w którym był na miejscu przestępstwa. Manecki na wniosek biegłych psychiatrów poddany został wyjątkowo długiej obserwacji sądowo- psychiatrycznej , po której uznany został za osobę w pełni poczytalną czyli zgodnie z kodeksem karnym podlegającą odpowiedzialności karnej.
Zbigniew Manecki , jak wynika ze śledztwa, zawsze miał wielkie ambicje, by stać się biznesmenem. W 1988 roku zarejestrował przedsiębiorstwo wielobranżowe „Mercurius", którego wspólnicy wciąż się zmieniali. Oprócz tego zajmował się działalnością gospodarczą np. w zakresie porad marketingowych, finansowych, prawnych, montażu żaluzji. Prowadził kantor wymiany walut w hotelu „Katowice" a nawet, wraz ze wspólniczką, założył pracownię projektowo- produkcyjną odzieży, która istniała dwa tygodnie. Dyrektorowi hotelu co jakiś czas zgłaszał kolejne pomysły np. rozbudowy sal konferencyjnych, które nie były traktowane poważnie. Był także kierownikiem domu wczasowego w Polanicy Zdroju skąd został zwolniony dyscyplinarnie. Osoby współpracujące z Maneckim w zeznaniach nakreśliły jego charakter. Według ich opinii jest to „Człowiek kłamliwy, nerwowy, źle traktujący pracowników, agresywny w słowach, popadający z innymi w konflikt". W 1990 roku do spółki „Mercurius" przystąpił nowy wspólnik i podpisano z KWK „Staszic", na okres pięciu lat, umowę dzierżawy należącej do kopalni restauracji. Jednakże w tym samym roku spółka utraciła płynność finansową, jej zobowiązania przerastały majątek zaś kontrola skarbowa ujawniła zaległości podatkowe. 15 lutego 1993 roku została więc postawiona w stan likwidacji. Również konflikt między dyrekcją kopalni a Maneckim zaczął narastać, bowiem ten nie płacił za czynsz oraz centralne ogrzewanie. Kopalnia skierowała sprawę do sądu. Po kilku rozprawach sąd zobowiązał Maneckiego do zapłacenia kopalni prawie 250 mln. st. złotych. KHW S.A.- KWK „Staszic", w oparciu o orzeczenie sądu 15.11 1994 r wzywał Maneckiego do dobrowolnego uregulowania długu. Można zatem spekulować, że owo pismo popchnęło go do czynu jaki miał miejsce kilka dni potem. Czy Manecki wszystko, łącznie z ucieczką, zaplanował ? Tego tragicznego dnia najpierw odwiedził sekretariat dyrektora hotelu „Katowice" lecz do spotkania nie doszło. Sekretarkę uderzyło to, że był jakiś inny niż zwykle, zamyślony i poważny, podczas gdy zazwyczaj do twarzy miał przylepiony uśmiech .
Zbigniew Manecki twierdzi, że na prośbę dyrektora hotelu „Katowice", owego dnia zjawił się o godzinie ósmej w jego gabinecie. Po piętnastu minutach oczekiwania wyszedł, gdyż dyrektor zmienił termin spotkania. Jeszcze w hotelu, koło windy został uderzony w tył głowy i stracił przytomność. Odzyskał ją w jakimś pomieszczeniu, leżał na brzuchu z rękami skutymi do tyłu. Potem wydawało mu się, że jest przenoszony - ponownie stracił przytomność. Kiedy doszedł do siebie był znowu w tym samym pomieszczeniu. Miał na sobie tylko spodnie, podkoszulek i skarpetki. Na oczach zawiązano mu przepaskę i posadzono na krześle. Zorientował się, że w pokoju znajdują się jeszcze dwie osoby. Po chwili dołączyła do nich trzecia. Oznajmiono mu, że właśnie zastrzelił dyrektora Majora. W szczegółach opowiedziano mu wersję zabójstwa, którą musiał trzykrotnie powtórzyć. Nieznani porywacze poinformowali go o dowodach przeciwko niemu. O świadkach, śladach prochu a nawet odciskach palców. Ściągnięto mu opaskę a potem kajdanki. Mógł się odwrócić dopiero wtedy, gdy porywacze opuszczą mieszkanie - czyje mieszkanie, czyżby oskarżonego? Założył pozostawione ubranie, wziął pistolet i pieniądze, złapał taksówkę i pojechał do żony. Po opuszczeniu szpitala, w którym pracowała, pojechał do Raciborza. W Raciborzu namówił właściciela mercedesa, by za 20 mln. starych złotych podwiózł go w okolice Pragi. Kiedy zajechali pod przejście graniczne wziął od kierowcy paszport i dowód rejestracyjny pod pretekstem wykupienia zielonej karty niezbędnej do przekroczenia granicy. I zniknął. Ze skradzionym paszportem przeszedł na czeską stronę i aż dziw bierze, że celnicy nie zauważyli, iż człowiek na zdjęciu i właściciel dokumentu to dwie rożne osoby . O północy dotarł pociągiem do Brna , później kontynuował podróż przez Austrię do Włoch. Kolejnym etapem ucieczki był Rzym, Marsylia, Ostenda. Promem dotarł do miejscowości Ransgate w Wielkiej Brytanii. Imał się różnych, dorywczych zajęć cały czas posługując się skradzionym dokumentem. Tak przetrwał pół roku.
Tylko historia podróży Maneckiego zgodna jest z wersją ustaloną w czasie śledztwa. Teraz wszystko jest w rękach sądu, który będzie miał przysłowiowy twardy orzech do zgryzienia.

Mira Borkiewicz Pióro


NA POCZĄTEK   POWRÓT   STRONA GŁÓWNA Dokument utworzono: 29 Kwiecień 1998